sobota, 15 stycznia 2011

Yelawolf - Trunk Muzik 0-60



Długi okres słuchania MBDTF doprowadził mnie do stanu, w którym niski głos z czeluści namawiał do sięgnięcia po coś zdecydowanie cięższego. „Necro ?. Nie rób głupstw, to straszne !” przekonywał głos znacznie milszy, bijący od strony siekanego anielskimi piórami światła. Wywołana tymże stanem nieregularność i nawszystkowyjebanie stały się powodem przeoczenia istotnej jak się okazało premiery, tej która doprowadziła bohatera dzisiejszej recenzji do fejmu u boku Eminema na okładce XXL. Pierwszy odsłuch mikstejpuTrunk Muzik 0-60” i donośne „alleluja !” … a chwilę potem siarczyste „kurwa mać” gdy tylko dotarło do mnie jak karygodny był to moment nieuwagi. Przełom grudnia, no tak … a ja wolałem wówczas piepszyć się z jakąś średniawą od Tipa. Cóż ...



GRA W KRĘGLE !
PIJE PIWO !
TRZASKA ŻONĘ !
NOWY ALABAMA MAN !!!

Wyobraź sobie młodego Shady'ego, wklej go na tle lasu, wrzuć w wytarte jeansy i podkoszulek utytłany kechupem (kechapem ?) a otrzymasz coś mniej więcej na wzór Yelawolfa. Warstwa tekstowa od A do Z przesiąka ulicą, ciężkim melanżem; chamówa przebrzydła wylewa się wręcz z każdego numeru, i jeśli taki Kanye budował swój świat na megalomanii i zwichrowanej wyobraźni, Yela oparł swój na hardkorze oraz punkowej atmosferze. Wsiur, nawet wspominając szkolną miłość musi ją na marginesie upokorzyć i nawrzucać od szmat, co oczywiście nie jest wadą bo właśnie bezkompromisowość świadczy o sile płyty. Raper ma na tyle dużą charyzmę, siłę wyrazu że z miejsca wciąga w swoją rzeczywistość, zupełnie jakby przebojowość materiału była zbyt słabym argumentem by wysłuchać go bez skipów.


Trunk Muzik” uderza. Pierwszy niszczący element nacierającego tsunami to flow. Yelawolf jako typowy redneck drze ryja po to, by za moment pojechać dwa razy szybciej niż wskazuje miernik bpm'ów przypominając jak śmiesznie marnymi skillsami dysponują wannabe-południowcy znad Wisły. Wysoki głos czy nazwijmy to „melodia słowa” jak wspomnialem przywodzą na myśl Eminema z początku dekady, nie wiem na ile duży wpływ ma na to oczywiste skojarzenie z Shady rec, ale chyba coś jest na rzeczy. Chudy, biały bezczel jedzie chamsko, mamy więc chamską gadkę do bananowej dziewczyny robiącej domówkę w willi dzianego taty, chamskie bragga, storytellingi o przemocy i niebezpiecznych chamach sprzedających niebezpieczne substancje, opisy chamskich imprez, czy też chamski lowsong. Lirycznie to wartościowy materiał, niezależnie od tego jakie kryteria wartości przyjmujesz, czuć autentyzm, jest atmosfera; linijki nie są specjalnie odkrywcze ale celne, pomimo iż tematy kawałków do oryginalnych nie należą. Dodaj specyficzny image wykonawcy, (kolejna analogia : Bubba Sparxx) lokalne smaczki i dostaniesz osobowość. Dodaj dobry dobór gości. Przewijają się jedynie Gucci, Bun B, Raekwon i jakiś nołnejm, pasują jednak dobrze. Zwrotka Buna mówi sama za siebie, prosty występ Mane'a mimo iż sam w sobie nie wnosi nic do imprezowego „I just wanna party”, dodaje materiałowi kolorytu. Czy można zademonstrować wykładanie lachy na świat bardziej przekonująco niż poprzez zaproszenie jednej z najbardziej znienawidzonych, burackich gwiazd mainstreamu na undergroundowy, buracki jakby nie było materiał ?. Pewnie można. Mi jednak udział Gucciego wystarczy. Tak więc „Trunk muzik” uderza i wbija się w pamięć, nawet jeśli pod koniec traci nieco impet.


Nerw statyczno-słuchowy (VIII nerw czaszkowy) składa się z części słuchowej i przedsionkowej. Droga słuchowa, czyli droga przewodzenia bodźca słuchowego w obrębie układu nerwowego, biegnie do kory płata skroniowego mózgu, a przedsionkowa do móżdżku.

O cokolwiek by nie chodziło, u mnie funkcjonuje dobrze, nikt nie dokonał gwałtu na moim zmyśle słuchu w trakcie sprawdzania płyty. Oczywiście to Alabama, rzut kamieniem od siódmego kręgu piekieł czyli rejonów zdominowanych przez Gucciego. Yelawolf jedzie chamsko, otrzymał więc chamską muzykę. Cykające południe dominuje na większości tracków, trzeba jednak zaznaczyć że te toporne bangery świetnie współgrają z rapem, przyczyniają się do tego, iż „TM” przesiąka lokalnym klimatem. W sumie nie wyobrażam sobie podobnego wydawnictwa na innych podkładach. Producenci nawet dotrzymali kroku Drumma Boy'owi i Jimowi Josinowi - jedynym fejmom na trackliście. Sennie robi się dopiero przy lekko zbyt ascetycznym „I wish” z Raekwonem, bardzo elegancko wypadła za to próba cięcia rockowego klasyka w „Marijuana”. Słabych beatów generalnie brak. Oczywiście możesz zżymać się na brak soulowych sampli czy ciepłych brzmień z szumem winyla w tle, ale równie dobrze możesz zadać sobie pytanie po co do kurwy nędzy w ogóle sięgałeś po ten materiał.

Najsłynniejszy Marchall na planecie postąpił słusznie kontraktując Yelawolfa. Z jednej strony nie wymyślił on niczego czego ktoś już wcześniej by nie zrobił, z drugiej jest na tyle charakterystyczny by wpłynąć na rapgrę i w jakiś sposób zapisać się w historii. Co ja, przeciętny głupek z Polski ani razu nie widzący miejsc o których nawija autor mogę jeszcze dodać ?. Yelawolf jedzie chamsko, wypadałoby chamsko zakończyć, a ponieważ nie potrafię, pozostaje tylko czekać na wspólny numer Michaela z Emem który da scenie kolejny wielki szlagier, a hejterom dobrego rapu kolejny powód by mogli popierdolić swoje pocieszne głupoty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz