piątek, 8 października 2010

Lil Wayne - I'm not a human being EP


Gdzie jest, dokąd poszedł i dlaczego ten dobry, prawdziwy rap niesprzedajny. Gdzie jest dziś szacunek do DJ'a ?. Gdzie poczucie współodpowiedzialności ?. Gdzie koncerty w podziemnych klubach, zajawka z serca płynąca, winylowe sample wydobywane długimi godzinami diggingu ?. Gdzie … no GDZIE kurwaaa !?. Jest źle, naprawdę źle, mało tego: dożyliśmy smutnych czasów, w których skrzecząca małpa ośmiela mienić się najlepszym żyjącym raperem zbierając props od prezydenta USA, połowa środowiska kala własne gniazdo zapraszając ją na albumy, a ponad trzy miliony Judaszy (i Judaszek) stoją w kolejce po płyty nie mając nawet pojęcia, że Eldo postanowił obdarować świat swymi myślami nagrywając największe dzieło od czasów wymyślenia hip hopu na Mokotowie (oddychaj, oddychaj) ...

RAP DZISIEJSZY ZŁY JEST I SŁABY ...

Podszyte bożym gniewem hejty lecące w kierunku Wayne'a w połączeniu z jego twórczością tworzą ciekawy efekt dostarczając bonusowej rozrywki, i tak zapewnianej przez tego zdolnego rapera w zadowalających ilościach. Nie uznaję recenzji pisanych z poziomu kolan, ale nie ukrywam że taki stan rzeczy wzbudza u mnie sympatię. Nie da się też ukryć, że duszący się w nienawiści do niego durnie mieli ostatnimi czasy sporo powodów do satysfakcji. Po sukcesie „Tha Carter III” Wayne zamiast pójść za ciosem nagrywając pełnoprawnego klasyka zaczął bawić się w kulawy rock słuchalny chyba tylko dla masochistów, by na końcu w głupi sposób trafić do pierdla grzebiąc nadzieje na szybką premierę kolejnego albumu. I co, to już koniec ? No oby. Dobry rap zawsze prawdziwy wygrywa bitwę, choć "Crown Of Thorns" wciąż jak na złość zapełnia pudła w ciemnych, zakurzonych, zaszczanych, zapomnianych przez Boga i ludzi zakamarkach magazynów. Nic to - kieliszki szampana tudzież Żubry w puszce w górę za zwycięstwo hip hopu nad gównem.

Nagle achtung !. Sprawiedliwość dziejowa nie dopadła jednak murzyna i powraca on już nawet nie z jednym, ale aż dwoma (!) albumami i złymi intencjami. Intencjami czarnymi niczym lakier Chryslera stojącego w jednym z zapewne wielu łejnowych garaży (zbudowanych za zrabowane zajawkowiczom pieniądze). I to wszystko jeszcze w tym roku !. Jakim prawem … i do kurwy nędzy jakim cudem ?!. Na „Tha Carter IV” jeszcze trochę poczekamy, jednak już dziś możemy zapoznać się ze zbiorem odrzutów zapowiadających pełnoprawną płytę. Światem rządzi zło, nie ma lekko, life's a bitch (beach) a Niemcy i Żydzi zacierają ręce … cóż, to chyba czas by spojrzeć potworowi w oczy.

… BO ZAWIERA BEZDUSZNE TEKSTY KOMERCYJNE BEZ PRZEKAZU ...

„Life's a bitch, but i appreciate her” nawija gospodarz w jednym z numerów, i to na szczęście nadal słychać. Jeśli ktoś stwierdziłby że Lil Wayne to czysta, typowo amerykańska rozrywka nie pomyliłby się zbytnio, jest to jednak rozrywka na wysokim poziomie. Choć całości brakuje trochę konceptualnych numerów w stylu „Dr. Carter”, płyta najeżona jest cwaniackimi, śmiesznymi, charakterystycznymi dla stylu rapera linijkami co spokojnie wystarcza do tego by dobrze się przy niej bawić. Dobrze ?. Wersy wyrzucane z rozbrajającą bezczelnością i niepoważną manierą w głosie to zdecydowanie wyższa liga niż "beka" oferowana w środowych filmach Polsatu, wymaga jednak pewnego dystansu. Może lepiej nie sprawdzaj tej płyty jeśli czujesz się ze sobą źle i nienawidzisz ludzi sukcesu, Weezy systematycznie i z premedytacją doprowadzi cię do rozstroju nerwowego.

„what you talking about, tell it to my nine
cut your tongue out, mail it to your moms
I’m a young god, swagga unflawed
bitch Im in the building, you in the front yard”

Czy chociażby słynny już wers z "2 girls and 1 cup". Podobne teksty i proste, ale zabawne gry słowne ciągną się przez całą płytę. Z pewnością ma przerośnięte ego jednak w tym co robi jest autentyczny, po prostu brzmi to naturalnie.

Oprócz braggowania i wydurniania się mamy oczywiście kawałki o kobietach, zarówno w konwencji lovesongu jak i w perwersyjnym wydaniu. Rap jest charakterystyczny, cięty, kupuję łejnową wizję świata pomimo, iż „mamy inne widoki będąc w tym samym budynku”. O osobowości można mówić, gdy słuchając wiesz że mówi do ciebie ktoś z ludzką twarzą, a nie folder z mp3. Lil Wayne posiada osobowość. Także na tej płycie.

Od strony warsztatu także nie zawodzi. Produkcje ujarzmiane są zawodowo, ma się wrażenie że to mc rządzi podkładem, a nie na odwrót. Udzielający się słuchaczowi luzik w nawijce z „I'm single”, czy numer „Bill Gates” w którym autor płyty wyciska beat jak cytrynę robią wrażenie. Nieciekawie brzmi chyba tylko „What's wrong with them” wyciągany przez dobry podkład i występ Nicki Minaj (po featuringu u Jaya i Kanjeja wolałbym aby pozostawiła jakąś zwrotkę, a nie tylko refren). Swoją drogą: temat gościnnych występów zdominował pewien typek z Young Money, czego pewnie mocno obawiała się część słuchaczy przerażonych wizją długich śpiewanych wstawek rodem z „Thank me later”. Drake pojawia się w aż czterech numerach, pełni on jednak asekuracyjną rolę wyraźnie oddając gospodarzowi pole do popisu więc już bez paniki. Na (dużo) dalszy plan odstawiony został też znienawidzony auto tune występujący tu w niewielkich ilościach, co w zestawieniu z ostatnią twórczością Łejna nie było wcale takie oczywiste. Podsumowując : powrócił w dobrym stylu, choć zwrotek życia na tym albumie nie położył.

… I TE KOMERCYJNE BEZDUSZNE DŹWIEKI TANDETNE ...

Wiemy jak jest z rapem, rzućmy więc okiem (uchem) na stronę muzyczną. Początkowe „Gonorrhea” z Drejkiem zapowiada iż będzie niezła zabawa. Beat jest chorym gównem, jest charakterystyczny, wbija się w pamięć, jest JAKIŚ. Słyszymy dużo plastiku (ale w tym dobrym wydaniu), jest boom-bap w „I Am Not a Human”(tutaj wskaźnik rozkurwomierza skacze niebezpiecznie wysoko), jest nawet dubstep w „I'm Single”, bardzo niewiele esencjonalnych produkcji w stylu „Tha Carter II”, ale brak też przesadzonych eksperymentów rodem z Cartera trójki. Z pewnością jest melodyjnie. Prowokacyjne syntetyki w „Right Above It” od razu wywołają uśmiech na japie fanów, jak i zapewne żyłkę wkurwienia na czołach zdeklarowanych wrogów. Płynący podkładzik od Streetrunnera w „With you” jest słodki do porzygania, ale czego spodziewać się po lovesongu z Drejkiem w refrenie ?. Płytę zamykają dwa eleganckie bangery. Muzyka na albumie stanowi solidne tło pod nawijki, czuć profesjonalizm a nie próbowanie szczęścia.

Weezy potwierdził że ma rękę do podkładów, plan został więc wypełniony, z drugiej strony poza wspomnianym „I'm not a human” nie odnotowałem beatów z wlepą 'mega' na jakich zdarzało mu się już przecież nawijać. Odczucia mam więc podobne jak w warstwie rapowo/tekstowej, nie są to jednak narzekania, (bardziej odbicie wysokich wymagań) cały czas pamiętamy że to tylko epka. Może rezygnacja ze skrajnie odważnych przelotów nie była do końca dobrym posunięciem ?. Może to efekt pewnego samoograniczenia po dziwnych pomysłach na słabej „Rebirth” ?. A może poczekajmy jednak na tego Cartera IV ?.

… PO CO WIĘC TEGO SŁUCHAĆ?.

Może najzwyczajniej w świecie nie ma sensu oczekiwać przełomu po czymś, co nie miało go przynieść. Czego właściwie się spodziewałem ?. Przynajmniej porządnej przystawki przed wyczekiwanym daniem głównym. I dokładnie to dostałem, demyt. Atmosfera wokół „Tha Carter IV” podgrzana została na tyle skutecznie, bym zaznaczył tę pozycję na czerwono w kalendarzu tegorocznych premier (co by nie ukazać tego obrazowo) i z nadzieją patrzył w przyszłość. A Wayne nie może zawieść nadziei : zarówno nadziei słuchaczy na świetny album, jak i nadziei hejterów na to, że nie będą musieli bać się włączyć telewizora czy radia po jego premierze. Za nagranie solidnej (choć nie wybijającej się na doskonałość) epki daję więc Marsjaninowi mocną czwórkę i kredyt zaufania. Jeśli tak robi się tam poboczne projekty, to życzę Chinolom by szybciej grzali silniki, podbijali w pizdu czerwoną planetę i czym prędzej wracali na Ziemię z większą ilością tego gówna. Bo sądząc po już przyznanym złocie, jest ono u nas pożądane niczym tajemnicze Unobtanium ze znanego pewnie niektórym filmu o niebieskich dziwolągach. Nie sprawdzajcie o co chodziło z tym Unobtaczymśtam, sprawdźcie „I'm not a human being” EP.

Teledysk do "I'm not a human being":


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz